can we help
+44(0)1983 296060
+1 757-788-8872
tell me moreJoin a rally

Menu

Blue Waves - Dzien 10 - Poprosze czternascie razy Atlantyk i Dago



Dzień 10 - Poprosze czternaście razy Atlantyk i Dago

Jak umysł schizofrenika dwubiegunowego pogoda dziś od rana poczęstowała nas obfitym już prawie karaibskim słońcem. Jest powiedzenie że pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. Jest to absolutnie prawda w stosunku do tak przeze mnie ukochanych mórz i oceanów jak i do gór za, którymi absolutnie nie przepadam i ostatnio nawet zdecydowałem że będę w życiu unikał na tyle ile się to da. Ani one nie są głeboko błekitne, ani mokre, ani słone. Nie buja więc zupełnie używając nowo podchwconego na rejsie hipsterskiego określenia nie wiem o co "come one". Sztormiaki i inne ubrania schną na siatkach w których wypływając z Las Palmas trzymaliśmy podwieszone pod dachem fly bridga owoce. Owoców jest już coraz mniej ale i tak dziś zdecydowaliśmy sie z nimi trochę po eksperymentować. Pokrojone w kostke, mango, melony i ananasy zmieszaliśmy z nuttellą i w misce przykrytej folią termokurczliwą zostawiliślmy na słońcu, które posłużyło nam za ekologiczny melakser. Po lekkiej fermentacji całość trafiła do mocno przerzedzonej już zamrażarki. Właściwie sa tam tylko kotlety na niedzielny schabowy. To wydaje się być nową piękną polską tradycją marynistyczna chyba wartą podtrzymania. Mimo tego że nie uzyskaliśmy idealnie kremowej konsystencji takich powiedzmy Grycanów to i tak byliśmy z siebie dumni a mina popołudniowej wachty objadającej się naszym czekoladowo owocowym cule, bo niestety nasz eksperyment nie zasłużył do nazywania go choćby sorbetem, dziewiećset mil morskich od St Luci była nagrodą dla pokładowych cukierników.

Przy naszej ostatniej wachcie Inge, nasz norweski strateg i nawigator rodem z Krakowa już od 14 lat. Przy całym swoim braku wylewności słownej kontrastującej na odwrotnym spektrum skali do monologów zbawczo- naprawczych Kaczora, którego choroby morskiej okazjonalnie brakuje naszej załodze. Podliczył i powiedział że przemierza Atlantyk po raz trzynasty. Inge wielokrotnie startował w regatach oceanicznych. Raz kiedyś w takich do okoła świata był drugi a przez Atlantyk wielokrotnie wygrywał. Od razu pomyślałem z zazdrością że też bym chciał mieć taki bogaty żeglarski licznik jak on. Nie do końca jestem pewien czy jestem przesądny czy nie. Z jednej strony przesądność to taka chłopska cecha co wcale nie ma pozytywnej koniugacji w naszej nowoczesnej rzeczywistości. Z drugiej strony po komunistycznym eksperymencie z rozbiorem klasowym naszego społeczeństwa prawie każdy ma jakiegoś chłopa w swojej kompilachi DNA choć wcale może nie zdawać albo nie chce sobie z tego zdawać sprawy. Jeden trzynasty dzień czerwca był dawno temu najczarniejszym dniem mojego życia. Inny trzynasty dzień sierpnia gdy narodził się Leopold był jednym z najwspanialszych dni, był dniem którego każdą minutę będe pamiętać na zawsze. W pewien jednak sposób podniosło mnie jednak na duchu gdy Inge stwierdził że pomylił się w obliczeniach i że obecny wyścig to jego czternasty przelot transatlantycki. Najwyraźniej moja więź z ziemią, która na oceanie jest w deficycie wzieła góre a ja tak gór nie lubie przecież.

W 1980 roku zbiegły do Wielkiej Brytani z PRLowskiej marynarki handlowej oficer zamażył o konkweście oceanów i żegludze wśród egzotycznych wód otaczających wtedy jeszcze dużo mniej komercyjne wyspy karaibskie. Chciał być panem i władcą własnego okrętu a aspiracje miał spore i braki w funduszach do ich pokrycia. Dlatego zdecydował się wziąść sprawy w swoje ręce i kupując same kadłuby od firmy Proude własnoręcznie je połączył, otaklował i tak powstał 45 stopowy katamaran o nazwie Dago. Poza Inge na naszym pokładzie jeszcze tylko Jarek nasz kapitan może pochwalić sie udaną przeprawą oceaniczną. Dla nas wszystkich jest to fascynujące że Julian nie poddał się swoim mażenią i po trzydziestu czterech latach podjął ponowną próbe przeprawy atlantyckie. W 1980, rok przed narodzinami naszego pierwszego oficera. Dzwudziestojedno letni Julian świeżo po studiach dał się wciągnąć swojemu kuzynowi a przyszłemu armatorowi Dago w projekt przepłynięcia Atlantyku na własnoręcznie zbudowanej łudce. W drodze na Azory w okolicach źle  osławionej zatoki biskajskiej gdzie wypłyca się prawie pionowo szelf oceaniczny i powstają kiler fale, maszt Dago odmówił posłuszenstwa. Łamiąc przekreślił marzenia dwóch młodych ludzi które przynajmniej ja mam nadzieje że zrealuzują się teraz dla Juliana. W przeciwnym razie z racji że jedziemy na wspólnym wózku mówiąc w przenośni, również moje plany zostały by pokrzyżowane. Ja natomiast mimo tego że w zamieszchłej przeszłości, erze pre małżeńskiej i pre ojcowskiej byłem znany z iście anielskiej cierpliwości to w przypadku atlantyku nie dał bym chyba rady czekać trzydziestu czterech lat.

Over,

Filip



Previous | Next